Wczoraj, późno w nocy, dotarłem do połowy książki. Jestem niewyspany, ale szczęśliwy! Bogini odsłoniła przede mną trochę swojego świata. Mocno mnie przeczołgała, ale dotrwałem do półmetka. Dalej powinno być łatwiej. A oto jak się zaczyna ta opowieść:
URUK,
Rok 2624 p.n.e.
Był chłodny poranek, słońce nie wzeszło
jeszcze nad dachy miasta i ulice wciąż spowijały długie cienie.
Mężczyźni powlekli za sobą kobietę z
osłoniętą twarzą. Była poobijana, jęczała przy każdym kroku. Luźne szaty
przesiąkły krwią. W oczach miała cierpienie i strach. Na ulicy, niedaleko
świątyni Innany, mężczyźni przewiesili sznur przez jedną z belek, na których
wspierał się dach domu miejscowego kupca i zawiązali pętlę. Widać było, że
robili to już nieraz. Pętlę starannie nasmarowali tłuszczem, żeby bez trudu się
zaciskała. Nie patrzyli na siebie pracując, nie patrzyli na kobietę u swoich
stóp. Chcieli skończyć jak najszybciej i wrócić do swoich domów, żon,
do swojego życia. Postawili skrzynię, na którą bez namysłu weszła kobieta. Ona
też chyba chciała mieć to już za sobą. Nałożono jej pętlę na szyję i wtedy mężczyźni
po raz pierwszy się zawahali. Wtedy, gdy robota była już skończona. Pozostało
tylko ją zepchnąć.
Kobieta uchyliła nihab i splunęła na nich. Ślina
była lepka i gęsta, trzymała się ust, więc skazana niewiele osiągnęła. Jedynie
plunęła sobie na brodę. Los nie był dla niej łaskawy nawet w ostatnich chwilach
życia. Westchnęła ciężko i zeskoczyła ze skrzyni. Pętla zacisnęła się gładko.
Kobieta rzucała się przez chwilę szaleńczo, tak bardzo, że belka do której była
przywiązana zaczęła trzeszczeć, aż w końcu znieruchomiała. Spomiędzy sztywnych
jak kołki nóg spłynęła strużka ciemno- żółtego moczu.
Mężczyźni zabrali skrzynię i odeszli pośpiesznie. Gapie, którzy przystanęli na chwilę, żeby się przyjrzeć ruszyli w swoją stronę, uważając, żeby nie wdepnąć w żółtą kałużę. Kramarze nieopodal rozstawiali swoje stoiska, urzędnicy spieszyli się do pracy. Uruk zaczynało budzić się do życia.