3)
Okładka – jeśli nie macie żadnego talentu graficznego,
to możecie po prostu zrobić białe litery na czarnym tle (jak np. cały cykl
książek Stanisława Lema) albo zlecić wykonanie okładki grafikowi. W tym drugim
przypadku zapłacicie co najmniej 5 stów i zapewne będzie wymieniać z nim coraz
bardziej obraźliwe maile, bo grafik będzie miał swoją własną koncepcję i Wy mu
będziecie tylko przeszkadzać w pracy. Okładkę wykona miesiąc później niż się
umawialiście i dostaniecie… białe litery na czarnym tle. No, ale wykonane przez
profesjonalnego grafika, a to się liczy.
4)
Skład, łamanie tekstu, konwersja – to są słowa,
które z pewnością nic Wam nie mówią. Najlepiej więc się tym nie przejmować i
nic takiego nie robić. Bo po co?
Po tych wszystkich zabiegach
macie w końcu wymarzoną książkę w rękach (właściwie e-booka w komputerze). Teraz
wystarczy umieścić ją na kilku portalach przeznaczonych dla self-publisherów i
czekać na pieniądze. Ale nie róbcie zbyt dużych planów na wydanie pieniędzy,
które zarobicie, bo Wasz zysk będzie oscylował w granicach 5 zł (łącznie) minus
podatki. Nikt poza autorami na te strony nie zagląda i raczej niczego tam nie
sprzedacie. Na szczęście jest jeszcze inna możliwość:
Vanity
Publishing
Bez trudu znajdziecie wiele
wydawnictw, które wmówią Wam, że po podpisaniu umowy z nimi, książki rozejdą
się jak świeże bułeczki, pod Waszym płotem fanki rozbiją namioty, a na drzewach
dzień i noc będą siedzieli fotoreporterzy. I wszyscy będą marzyć tylko o jednym
– o tym, żeby Was zobaczyć, choćby w oknie zza firanki. I chociaż czujecie
podstęp, to przecież chcecie w to wierzyć. Płacicie więc od kilku do kilkunastu
tysięcy (a słyszałem też o rekordzistach, którzy płacili po kilkadziesiąt
tysięcy) za wydrukowanie Waszej książki i wstawienie jej do setek księgarni w całej Polsce. Kupujecie
z tuzin nowych kiecek (w końcu czekacie na zaproszenia na spotkania autorskie –
tak jak było obiecane na stronie Waszego wydawnictwa – nie pójdziecie przecież na
nie ubrana jak bezdomna), codziennie sprawdzacie pocztę. Sprawdzacie też, czy
telefon oby na pewno działa. Czekacie przez kilka miesięcy, ale telefon i
skrzynka pocztowa wciąż milczą jak zaklęte. W końcu przychodzi pierwsze
zestawienie sprzedaży. O cudzie nad cudami! Jest w końcu! Zastanawiacie się ile
tam jest – 50, 100 tys. złotych? Ile tam jest?! No ile?!
Nie denerwujcie się za bardzo.
Prawdopodobnie sprzedaliście 3 egzemplarze książki i zarobiliście na tym 12 zł.
brutto. Nie dziennie, tygodniowo ani miesięcznie, ale łącznie za całe pół roku!
Jeśli wcześniej mieliście ochotę zapłakać nad sobą, ale się wstrzymywaliście,
to teraz jest dobry moment. Już możecie płakać.
CDN