Zdjęła
spodnie. Naturalnie, bez wstydu. Stoi nagimi stopami na deskach podłogi.
Kobieta. Wiotka i drobna. Słaba. Rozpięta męska koszula ukazuje fragment
piersi. Biodra ukazują siłę. Bogini. Ta która daje życie. Czuję jej lekko
kwaśny zapach, patrzę na jej nagie uda. Silna. Silna siłą swojej słabości.
Podchodzę
do niej zawiązany jak węzeł, bezkształtny, twardy jak zeschnięty kawał gliny.
Suchy. Silny.
Czuję
jej dłonie na swoim sztywnym karku, czuję jej oddech. Pachnie owocowo jak
cukierek. Dotyka mnie końcami swoich długich palców, a ja mięknę od jej dotyku,
staję się słaby. Oddaję jej władzę bez walki, bez słowa protestu. Ona mnie
oswoiła. Bogini. Misterium. Przylgnęła do mnie. Czuję ciepło jej ciała, zapach
skóry, zapach kobiecości.
Jestem
gliną, a ona lepi mnie według swojego kaprysu. Pani stworzenia, pani życia,
pani spełnienia. Kobieta. Ona. Oplata mnie i przenika. Próbuję walczyć. Jestem
ogniem, jestem uzbrojoną armią: najeżony pikami, zasłonięty tarczami. A ona
jest wodą. Miękką i delikatną. Przepływa między moim wojskiem, otacza ze
wszystkich stron. Nie umiem z nią walczyć. Nie mam broni, która mogłaby pokonać
wodę. Mogę tylko pozwolić się nieść nurtowi lub utonąć. Ona jest silna jak
żywioł. Ona jest wodą. Kobieta. Dosiadła mnie. Szybko i bezwstydnie. Oplotła
ciepłymi udami. Pokazała swoją władzę. Zgasiła ogień buntu, rozgoniła armię
obaw i wątpliwości. Uśmiecha się i głaszcze mnie po szyi. Wie, że od teraz
należę do niej. Będziemy codziennie galopować po okolicznych łąkach i cieszyć
się sobą. Moja pani i ja. Koń.