Przeszły
trzy staje i kolejne trzy, a oni wciąż przedzierali się przez puszczę. Żmudzini
uciekli w pierwszą noc, gdy tylko rozniosła się plotka o tym, kto ich ściga.
Został tylko Bognar i wiedźma, która robiła za przewodnika. Ale co
najważniejsze był jeszcze cały oddział najlepszych wojowników jakich zrodziła
Germania. I w nich Erdegard pokładał zaufanie, w swoich ludziach. Poganie nie
byli mu potrzebni.
Wiedźma
prowadziła ich dzikimi ścieżkami, zakosami, młodniakami. Puszcza ciągnęła się w
nieskończoność. Wielka, groźna i mroczna. A oni wciąż szli, wciąż do przodu,
grzęznąc w poszyciu. I wciąż nie było widać Dniestru, celu ich podróży.
Któregoś
dnia stracili dwóch ludzi. To było przed wieczorem, puszcza z wolna zaczęła
okrywać się już mrokiem. Coś skoczyło na nich z zarośli, rozpłatało brzuch
jednemu, a drugiego rzuciło na pień drzewa tak mocno, że czerep mu się
roztrzaskał. Puszcza spłynęła krwią, zasmakowała jej. Krwi germańskich
wojowników. I od tamtego dnia zabierała codziennie po dwóch lub trzech.
-
Wypuście nas – powiedziała Mirka do wojów klęczących nad ciałem towarzysza. Z
jego piersi wystawał oszczep. Znała go. Sama podarowała go mężowi, który
właśnie przesłał jej wiadomość. – Obiecuję, że odejdziecie wolno, jeśli nas
poniechacie.
Mężczyźni
nie zareagowali. Nie znali tej szeleszczącej lechickiej mowy, znał ją jedynie
ich wódz, ale on nie miał zamiaru zaszczycać swoją uwagą zwykłej dziewki.
-
A co ty możesz im obiecać? – zainteresowała się wiedźma. – Co ty wiesz o tym,
który idzie naszym tropem? Myślisz, że ON ciebie posłucha, głupia?
-
Znam jego imię…
-
Milcz! – krzyknęła starucha. – Nie wypowiadaj go!
-
Posłuchaj mnie – głos Niuni zniżył się do szeptu. – Ten, którego imienia tak
się boisz prowadził mnie przed oblicze kapłanki, gdy nadawano mi moje własne.
Wiedźma
zbladła.
-
Jeszcze masz szansę się uratować – ciągnęła Mirka, a inne kobiety wpatrywały
się w staruchę z nadzieją. – On i tak po mnie przyjdzie.
-
Jarowit – syknęła i nakreśliła w powietrzu runę ochronną.