Pora odtrąbić zakończenie
promocji Zapomnianych Bogów. Trwała od stycznia do końca maja 2017. Były
wywiady do mediów (szczególnie miło wspominam jedną panią reporterkę z radia –
obowiązek noszenia takich dekoltów, jaki miała ta pani, wprowadziłbym ustawą),
były spotkania autorskie w bibliotekach i księgarniach. Około 150 sztuk
Zapomnianych (w wersji papierowej i elektronicznej) przekazałem bezpłatnie na
rozmaite konkursy, aukcje i inne działania promocyjne. Wcisnąłem też kilka
sztuk znajomym - tym mało asertywnym, którzy z grzeczności nie potrafili
odmówić (jedna młoda dama tak się przestraszyła, że dostanie książkę, że usunęła
mnie ze znajomych na LC).
Zrobiłem dla tej książki co
mogłem, reszta należy do Was. To od Was zależy, czy sięgnięcie po ten tytuł,
opublikujecie opinię o książce albo polecicie znajomym. Ja muszę poświęcić swój
czas na dopracowanie kolejnej powieści, bo w przeciwnym razie nigdy nie ujrzy
światła dziennego.
Na spotkaniach autorskich były
spojrzenia pełne uwielbienia (zwłaszcza od dam, które sądząc po wyglądzie mogą
pamiętać czasy, w których dzieje się akcja Zapomnianych), były też
spektakularne wyjścia podkreślone trzaśnięciem drzwiami. Były pełne sale i
spotkania, w których uczestniczyły wyłącznie cztery pracownice biblioteki,
patrzące nerwowo na zegarki.
Dorobiłem się kilku nowych fanów
i kilku nowych hejterów (dwóch mam szczególnie wiernych – hejterów nie fanów –
którzy wielokrotnie dawali oznaki obsesyjnego zainteresowania moją twórczością).
To był ciekawy okres w moim
życiu, ale cieszę się, że się skończył. Znajomi mogą przestać się ukrywać – „rozdawajek”
już nie będzie. Książkę papierową kupicie między innymi w: Empiku, Książnicy
Polskiej, E-księgarni, E-bookowie. Wersję elektroniczną praktycznie wszędzie.
Nie znikam z eteru. Dalej będę
was męczył wpisami na blogu (dojdzie kilka fragmentów najnowszej pracy, może
pojawi się jakiś pomysł na kontynuację poradnika o tym jak wydać książkę), będę
pojawiał się na różnych imprezach literackich (o ile dalej będą mnie zapraszać),
żeby w gronie innych literatów napić się wódki pod pretekstem uduchowionych
rozmów, a które to rozmowy po pierwszej flaszce zwykle przeradzają się w
rozmowy „udupowione” (już rozumiem czemu szklaneczka do wódki nazywa się „literatką”).
Pozdrawiam wszystkich
odwiedzających i komentujących bloga (zwłaszcza pana Arka), licząc po cichu na
więcej.
Do przeczytania!